Wyruszyliśmy ze Świnoujścia o 6:00.
Szybko znaleźliśmy się na terenie Niemiec.
Po drodze mijaliśmy dużo ogromnych namiotów cyrkowych. Może był jakiś światowy zjazd cyrków na Rugii...hm.. nie rozszyfrowałam jeszcze, tego. Były one rozstawione w odległościach ok 10 km. Zabawnie wyglądały pasące się na niemieckiej łące słonie i wielbłądy.....
Po kilku godzinach tak ok 5h jazdy dotarliśmy do Sassnitz. Tam skierowaliśmy się w stronę Parku Narodowego, gdzie były piękne klify. Warto było wstać o 5 aby zdążyć je zobaczyć!
Potem pojechaliśmy do portu, gdzie czekaliśmy na nasz wjazd na prom. W końcu pożarł nas ogromny niebiesko biały potwór, o imieniu Dooeode a razem z nami jeszcze kilka ton innych samochodów, kilkadziesiąt rowerów.. i kilkaset ludzi.
Odpłynęliśmy o 12:15.
Odpływając od portu obserwowaliśmy malownicze klify, po których okazje mieliśmy chodzić.
Niemiecki ląd straciliśmy z oczu dopiero po jakieś 2 godzinach. Ale nie mieliśmy okazji poczuć się jak na oceanie, bo w tym samym momencie, na horyzoncie zaczął majaczyć Bornholm. I oto dopływaliśmy już do 4 wyspy, ostatniej, i docelowej.
Mała rada co do korzystania z promu to taka, że warto zająć sobie miejsce we wnętrzu promu. Na pokładzie widoki są śliczne, ale albo mocno wieje albo usmażyć się można na słońcu, a metalowe fotele zdecydowanie nie są miejscem do spędzenia 3,5h.
Woda wokół Bornholmu jest naprawdę bardziej turkusowa.....niemal jak ta przy Costa Blanca.
Wylegliśmy na taras aby podziwiać coraz wyraźniej rysująca się stolice Bornholmu... Dobiliśmy! Była godz 15 45
Musieliśmy odczekać swoje, zanim niebieski olbrzym wypluł nas na duńska ziemię.
Poczuliśmy zapach Bornholmu...
Pierwszą rzeczą która zrobiliśmy było udanie się do Informacji Turystycznej znajdującej się tuż przy porcie!
Polecam!! Wyszliśmy z tonami map, gazet, ulotek i przewodników w przeróżnych językach, wliczając w to kilka w języku polskim. (niektóre przewodniki można było zdobyć tez już na promie.) Generalnie większość darmowa.
Zakupiliśmy też taki "parkomatowy zegarek", (chyba za 5 koron) który należało ustawiać, jak się parkowało gdzieś w mieście. Jednak niezbyt się nam przydał, w zasadzie tylko raz. Ale warto kupić, bo jest na nim logo Bornholmu i duńska flaga w kształcie serca... dobre jako pamiątka sentymentalna, lub jeżdżenie samochodem w kraju i szpanowanie duńską naklejką na szybie:)
Tak zaopatrzeni wybraliśmy się na poszukiwanie noclegu.
Zwiedziliśmy 3 pola namiotowe, i wybraliśmy to u farmera, przy Nylars, o numerze 3 mieliśmy się przemieścić, ale w końcu zostaliśmy tam, aż do końca.
Trochę nam się zeszło z jeżdżeniem, po polach, i z rozkładaniem namiotów, więc wieczorem już nigdzie nie pojechaliśmy.
Rowerowanie miało się zacząć od jutra....
Pięknek
5 miesięcy temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz